Co za ile? Czyli zajrzyjmy w rok 1903. Cz.1.

W listach Antoleńka sporo jest informacji finansowych. Co ile kosztowało i ile za co zapłacił. Po przeszło stu latach trudno jednak stwierdzić, czy to dużo, czy mało. W jednym z pierwszych listów po dojeździe do sanatorium (podczas pierwszej tam wizyty) Antoleniek pisze:

Wywalczyłem sobie siłą i łapówką mieszkanie. Kosztowało mnie to rubla, gdyż dali mnie do spółki z jakimś suchotnikiem. Nie zgodziłem się. Zacząłem szukać, pytać się i po wielkich pertraktacjach wywalczyłem oddzielny pokoik dla siebie.

Przyjrzyjmy się temu Rublowi. Dużo to, czy mało?

W pamiątkach po Antoleńku zachowały się m.in. trzy kalendarzyki. Pierwszy z 1903 roku, czyli sprzed 10 lat do jego wyjazdu. Drugi z 1909, czyli 4-5 lat do wyjazdu. Jest tez kalendarzyk z lat 20-tych, ale na razie o nim cicho sza!

W kalendarzykach sprzed I wojny światowej podawane są różne cenniki. Na przykład… Taksa dorożek. Z niej można się dowiedzieć, że najdroższa była nocna godzinna jazda dorożką, bo kosztowała aż 80 kopiejek.

Podana jest też Taksa posłańców, z której wynika, że np. kurs z Warszawy na Pragę kosztował 20 kopiejek.

Tak więc rubel za wywalczenie pokoju we wcześniej i tak opłaconym sanatorium, w czasach, gdy inflacja nie była tak duża, wydaje się naprawdę sporą sumą. Teraz rozumiem wzburzenie Antoleńka.

Śpiewał nawet na grobie…

Pisałem ostatnio o tym, że Antoleniek lubił śpiewać i zapewne robił to ładnie. Wśród zachowanych pamiątek dotyczących Antoleńka, a zwłaszcza jego wyjazdu do Szafranowa są też dwa listy jego matki. W jednym z nich pisze ona coś takiego:

Antku! Jestem ci bardzo wdzięczna, za odznaczenie naszego grobu na cmentarzu prawosławnym tj. ubranie go kwiatami i zaśpiewanie mu naszej rodzinnej piosenki, może lżej jego duszy, gdy odczuł, że choć jeden Polak mu współczuje i choć na obczyźnie przypomniał mu rodzinną strzechę i naszą biedną Ojczyznę.

Jaki przodek tam leżał? Jaki to cmentarz? Nikt dziś nie wie. Wiadomo tylko, że Antek śpiewał na prawosławnym cmentarzu nad grobem jakiemuś swojemu przodkowi. Co śpiewał? Któż to wie! Ci co wiedzieli zabrali tę wiedzę ze sobą do grobu.

Co jadali w sanatorium i inne imiona Skręcipitki

Listy Antoleńka to wiele historii na raz. Po pierwsze można się z nich dowiedzieć co takiego sto lat temu ludzie jadali w sanatorium. Jak się okazuje „legominę”, co to takiego? Trudno dziś jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo dziś tzw. legumina to może być zarówno budyń, jak i kisiel. Wtedy było podobnie. Wiemy więc, że Antoleniek lubił słodkości. Po drugie mozna dowiedzieć się, że z pewnością kochał swoją Karolcię i… oprócz tego, że nazywał ją Skręcipitką stosował też inne określenia… Jakie? To własnie trzecia informacja, a szczegóły w liście poniżej!

Do kumysu się już przyzwyczaiłem, wygarniam dziennie 12, a czasami 15 szklanek tego świństwa, a na obiad rozmaitych potraw moskiewskich moc. Obiad składa się z 6 dań: zupa najczęściej szczyć, sztuka mięsa, ryba, pieczyste, lego mina i kawa lub herbata. Oprócz tego, gdy znajdzie się taki żołądek, dla którego to za mało, każdej potrawy można zażądać drugą porcję, oprócz (co najsmutniejsze) legominy, ale ja sobie poradziłem w ten sposób, że nie jadam sztuki mięsa, proszę zaś o 2 porcje słodkiego. Piszesz, Salcesonie ewangelicki, że ci smutno, a mnie stokroć gorzej, ty jesteś miedzy swoimi, masz matkę, córkę, a ja jak na wygnaniu, między Kacapami i Tatarami i tak mi czegoś ckliwo do Pierdzimączki, że aż strach; boć to nie żarty.  Bite 10 lat z kimś kłócić się, potrącać, robić na złość, dokuczać w rozmaity sposób, a tu ni stad ni zowąd wygnali człowieka na koniec świata i nie ma z kim pokłócić się nawet. Ale to nic, jak przyjadę, to odwetuję sobie za wszystkie czasy.

Dopiero dzisiaj mamy tu pogodę. Słońce pali bez litości, niektórzy z kuracjuszów poszli w góry na kąpiele słoneczne, gdy powrócili wyglądali jak Indianie. Narzekali, że ich ciało dotkliwie boli. Skutki będą takie, że skóra popęka i będzie schodzić jak po jodynie. Dziękuję za taką frajdę.

Karolciu, jakie tu ładne kwiatki w górach, rozmaite dzwonki, kielichy, groszki, mięty, w przepysznych kolorach, nazbierałem moc tego i upiększyłem sobie swój pokoik, a szkoda żeby cipuchna tu była, malowałaby, chodziłaby po górach no i kogutek by miał lepiej. A tak wstaję z łóżka, no umyć się umiem co prawda, ale jak przyjdzie do czesania – zdechł pies. Dalej z krawatem jeszcze gorzej. Nawiążę rozmaitych supłów i wszystko to do diabła niepodobne. Zgniewa mię to, rzucam kołnierzyk i idę na obiad bez krawatu, choć tu też tak chodzą, ale za to w narodowych wyszywanych rubachach z kutasami.

Karolciu! Dopiero tydzień tu siedzę, zostało 5 tygodni i nie wiem czy ja wytrzymam. Pamiętaj żebyś od tej chwili, gdy list ten otrzymasz pisała do mnie codziennie, wszystko mi jedno czy masz czas czy nie! Codziennie pisz do mnie list albo przysyłaj pocztówkę, bo inaczej uciekam stad, wracam do domu i grzanie takie będzie, że moje uszanowanie! Pokłoń się wszystkim ode mnie. Niech mała Janka jak umie, tak niech napisze do mnie. Napisz co słychać w Mokotowie u mamci, ojciec jak się ma. No trzymaj się ciepło, dzwonią na obiad. Pisz do mnie i nie smuć się – po smutku zwykle wesołość. (…) Twój aż do grobu skręci… już dalej nie dokończę, domyśl się sama.

PS Pojawili się sponsorzy… Świat Peruk i Cieszkowski – najstarszy warszawski prywatny zakład kapeluszniczo-czapkarski!

Co nam tam zimny marzec!

Narzekamy na pogodę? Narzekamy! Choć stare przysłowie mówi, że w marcu, jak w garncu. Dla pocieszenia zajrzyjmy w jeden z listów Antoleńka. Napisany został w czerwcu! Może jeszcze to podkreślę: to CZERWIEC! A on po raz kolejny wyjechał do sanatorium do Szafranowa. I tak parafrazując Koziołka Matołka wyznam, że co przeżył i co widział, krótki liścik wam opowie.

Szafranowo, dnia 1 czerwca 1914
Kochana Karolciu!
Całe 24 godziny jechałem dłużej aniżeli w zeszłym roku. Przyjechałem dopiero w niedzielę o 12 w południe. Wystaw sobie Karolciu, że począwszy od Samary śnieg grubo leży na ziemi i zimno tu takie, jak wszyscy diabli. W nocy przykrywam się dwoma kołdrami, paltem, w nogi kładę koszyk, by to wszystko przytrzymać i swoją drogą zimno mi. Natura jest tutaj jeszcze we śnie, jak u nas w marcu, na dworze w palcie zimowym za zimno, bo i wiatry wieją zimne. Dużo chorych znajomych spotykam, ale razem ludzi jeszcze mało. Byłem u doktora. Znalazł katar płuc, to zdenerwowanie. Po dwóch tygodniach znowu mam iść na wizytę. Ważę 158 i ¼ funta – taka sama waga jak w zeszłym roku gdym przyjechał na kuracje. Uściskaj Karolciu Matkę, wyskrobka naszego Jankę.

Twój Antek

U góry oryginał listu, a obok zewnętrzna strona kartki, na której został napisany.

Wokół szpetne panny i Kacapi

Kanon urody się zmienia. Te kobiety, które sto lat temu uchodziły za piękności dziś mogą się nie podobać. Tak samo z mężczyznami. Trudno dziś oceniać urodę Karolki i Antoleńka. Przystojny to facet czy nie? Wiadomo za to jedno: rosyjskie kuracjuszki nie przypadły mu do gustu. Nazywa je „Kacapkami”. Dlaczego? Jak twierdzą encyklopedie określenie „Kacap” prawdopodobnie zapożyczone zostało do polszczyzny z języka ukraińskiego. Na Ukrainie nie jest to dziś popularne słowo, chyba, że w środowiskach nacjonalistycznych. Na Rosjan raczej mówi się „Moskali”. Jednym z wytłumaczeń genezy słowa „Kacap” może być jednak określenie, jakim Ukraińcy obdarzali kiedyś mieszkańców Wielkiego Księstwa Moskiewskiego. Słowo to jest być może połączeniem rosyjskiego „как” i ukraińskiego „цап” (co w połączeniu oznacza „jak kozioł”). Tym samym nawiązuje do kozich bród bojarów moskiewskich oraz innych ludzi z Księstwa Moskiewskiego, którzy zgodnie ze starymi kanonami bizantyjskimi mieli według starego obrządku nosić takie kozie brody. Są jednak ukraińscy badacze (D. Jawornycky i E. Onacky) którzy twierdzą, że słowo „Kacap” pochodzi z języków tureckich. Po arabsku wyraz „kasab” (qaşşăb) oznacza „rzeźnika” albo „tego, kto zabija bydło”. Ukraińscy naukowcy zwrócili uwagę na następujący wyrażenia w tureckich językach: „adam kassaby” to po prostu „zły człowiek” albo „despota”. Wyrażenie „kassap odlu” to nikt inny, jak „hochsztapler”. W języku karaimskim „kassapczy” to po prostu „oprawca”. To samo słowo w języku krymskim brzmi: „hassap”. W każdym z tych języków odnosi się do mężczyzny, a tu Antoleniek pisze o strasznie szpetnych „Kacapkach”, czyli brzydkich kobietach. Może były też głupie? W końcu w gwarze lwowskiej słowo „kacap” oznacza głupca. A do dziś podobno na Podlasiu nazwa „Kacap” funkcjonuje jako negatywne określenie osoby wyznania prawosławnego. No, a jak było u Antoleńka z tymi „Kacapami”? Przepraszam… „Kacapkami”?

Kochana Karolciu!

Wczoraj tj. we wtorek otrzymałem list od Ciebie, za który dziękuje bardzo; szkoda ze ciebie tu nie ma ze mną, nudy tu takie, że mało bzika nie dostanę. Pierwszego dnia starałem się o znajomość, dziś znam już wszystkich bez wyjątku i wszyscy mi się sprzykrzyli, szczególniej Kacapki (strasznie paskudne, pociesz się), które gdy się dowiedziały żem z Warszawy i trochę śpiewam zamawiają mnie codziennie na spacery do lasu. Raz poszedłem więcej nie pójdę. A co szczególniejsze, że teraz uciekam od wszystkich bo na minutę swobodnie pomyśleć nie można. Ten prosi o napisanie wierszy piosenki, ta o zaśpiewanie, ten wypytuje jak Warszawa wygląda, dobre to raz, ale często, to znudzi; znalazłem sposób: biorę książkę, uciekam w las i pokazuje się dopiero na głos dzwonka.


Następnym razem uchylę rąbka tajemnicy… Co w sanatorium czytał Antoleniek?

PS Z ostatniej chwili… Patronaty medialne nad monodramem objęły TVP WARSZAWA i Miesięcznik STOLICA.

Skręcipitka i kogutek, czyli słówko o pruderii

Niektórym się wydaje, że sto lat temu wszyscy byli bardzo pruderyjni. Naprawdę? Czytając listy Antoleńka odnoszę wrażenie, że jednak nie wszyscy. Oto co pisał do żony, którą nazywał nie tylko „Skręcipitką”…

Moja Przekotuchno!

Niedobra jesteś! Ja tu siedzę jedenaście dni i dopiero otrzymałem od ciebie jeden list. Pamiętaj żebyś się poprawiła, bo będzie kiepsko. Ja, zdaje mi się, pobędę tu tylko miesiąc i wrócę, tak że mi się zostanie koło dwudziestu dni wolnych w domu. Ale czy tak będzie na pewno, to jeszcze nie wiem. Dla rozrywki poproś Kazka, żeby choć raz na tydzień kupił bilet do letniego teatru. Oj jak ja się tu piekielnie nudzę! Wołałbym Rosji nie widzieć i urlop przepędzić w domu. Czuję się dosyć dobrze, tylko śpię nieszczególnie. A ty, czy zdrowa jesteś? Jak Janka? Napisz mi coś o matce… (…)

Koledzy moi mają tu dosyć rozrywki: grają po całych nocach w karty, urządzają konne wycieczki w góry i strzelają z floweru do wron i wróbli. Ale mnie wszystko to jakoś nie pociąga, wolę czytać, śpiewać i bazgrać listy. Bez ciebie mi szczeniaczku źle. Sam nie myślałem, że taka pchła, jak ty, tak mi potrzebna jest. Ale, że tak jest, to lepiej, sam się teraz przekonałem, że bez cipuchny cienko by kogutek piał.

Kuracyjna nuda?

Antoleniek pisze, że nudzi się w tym sanatorium. Rozrywek nie ma zbyt wiele: krokiet, stare pianino, książki i spacery… Myślę, że wiem, czemu nie wynaleziono jeszcze maszyny do przenoszenia się w czasie. Przecież gdyby taki Antoleniek z tego swojego 1913 roku trafił do 2013 i zobaczył: telewizję, komputery, internet – chyba by zwariował. A tak… spokojniutko pił kumys. 188 butelek.

Zwyczaj w sanatorium jest taki: o 8-ej rano dzwonią na śniadanie (na Kępie wtedy 6-ta), herbata z mlekiem lub bułki z masłem. O 12-ście 2-gie śniadanie –  mięso jakieś smażone i coś słodkiego. Obiad o 5-tej, zupa z mięsem, dwojakie pieczyste i legumina. O 8-mej kolacja, herbata lub kawa; rano między 8-mą i 12-stą trzeba wypić dwie butelki kumysu, między obiadem a kolacją drugie dwie. Butelki duże jak od kwasu. Takich butelek mam wypić 188. Mamy łaźnię, wannę i kąpiel  w rzeczce. U doktora – nic złego w płucach nie znalazł. Tylko orzekł, żem przepracowany i nerwowy. Kazał dużo jeść, pić kumys, mało palić, jak będzie pogoda brać kąpiele słoneczne, i gdybym tracił na wadze przyjść do niego na poradę. Nudy tu ogromne: jest krokiet, stare pianino, coś w  tym rodzaju jak nasze pianino na Mokotowie, stary gramofon zostawiony przez jakiegoś kumyśnika i wszystko …

Może gdy będzie pogoda, pójdę w góry na spacer na poziomki do wsi tatarskiej, to czas jako tako przejdzie. Złodziei tu nie ma – pokoik zostawiam otwarty, wszystko pootwierane. Przychodzę za kilka godzin niczego nie brak. Tatarzy z okolicznej wsi naród spokojny, kobiety spokojne. Jeden z kuracjuszów zaproponował Tatarce coś nieprzyzwoitego, odpowiedziała mu tak: „Stydno pan, moja Boga tego nie pozwala”.

No Karolciu do widzenia. Napisz co słychać na Kępie, w Mokotowie, przeczytaj list matce i siostrom.

Twój Antek

A na koniec drobna ciekawostka…

Jak wyglądało sanatorium?

 

Słówko o arszynach

Wiem już co będzie zawierał program teatralny towarzyszący spektaklowi. Na pewno słowniczek wyrazów dawnych i zapomnianych. Arszyn będzie jednym z nich. Czy dziś ktoś wie co to jest arszyn lub co to są arszyny? Przyznam, że przed listami miałem o tym mgliste pojęcie. Wikipedia podaje, że to „dawna rosyjska jednostka długości będąca sumą długości łokcia i stopy, wahająca się w granicach 71,11-81,5 cm. W zaborze rosyjskim w latach 1849–1915 urzędowo 1 arszyn = 0,711167 metra, czyli 1 m = 1,406100 arszyna. Składa się z 16 werszków. 3 arszyny tworzą sążeń.” Przeczytałem to i pomyślałem, że dla monodramu znaczenia to nie ma, że może ten fragment z arszynami jest nawet takim, który można z tekstu wyrzucić, ale… jakże to ciekawe, prawda? Zwłaszcza dziś, gdy w całej Europie mamy takie same sklepy i takie same produkty, no i tylko dwa systemy metryczne: europejski z centymetrami i kilogramami oraz anglosaski z calami i funtami. Z zakupami mamy dziś łatwiej czy trudniej?

 

 

Szafranowo, dnia 17 lipca 1913
Kochana Karolciu!
Dopiero we wtorek o godzinie 17-tej dojechałem do Szafranowa, całą drogę towarzyszył nam Leszek. W dzień w wagonie było jako tako, albo czytałem, albo gapiłem się w oknie; widoki nieszczególne. Przejeżdżałem przez Berezynę, gdzie Napoleon tylu ludzi utopił, przez Okę wszystkie te rzeki tak wyglądają jak łacha przy Pradze, nasza Wisła to potęga wobec rzek. Na stacjach jedzenie można dostać, ale postoje tak małe, że połowę zupy w talerzu trzeba zostawiać, gdyż pociąg odchodzi; pełno Kacapek z poziomkami, jagodami, grzybami, mleko gotowane po pięć kopiejek butelka, a począwszy od Samary ryby na arszyny, 20 kopiejek arszyn, świństwo nie do opisania, podobno słone, a smażone na mineralnym oleju, u nas maźnice smarują tym olejem; ci dranie Kacapy, moi współtowarzysze nażarli się tych ryb, porozrzucali ości, odpadki po wagonie, rąk nie umyli, dopiero gdy wychodziłem na dwór z wagonu, otwierałem drzwi ręce  śmierdziały mi rybą gdyż klamki, ławki, podłoga, wszystko było powalane. Miałem i trochę śmiechu w wagonie: w jednym przedziale naszego wagonu jechało dwóch urzędników z Kowla i całą drogę pili wódkę; otóż gdy zaś wyszli na peron, nas kilu Polaków poszliśmy do ich przedziału, wyszukaliśmy próżne (było ich 12 czterdziestek). Poustawialiśmy rzędem na półce i przylepiliśmy u góry napis „Kazionnaja winnaja ławka”, śmiechu z tego powodu była kupa. Byłem w niektórych miastach podczas postoju pociągu. Byłem w Smoleńsku, w Tule, w Penzie, Syzraniu, jechałem brzegiem Wołgi do Samary 30-ści wiorst. Wołga wielka rzeka, chodzą po niej małe okręty; szerokości ma kilka wiorst, ale na środku lasy rosną, odrzucić więc lasy, piaski, błota przy brzegach, to Wisła nasza o niewiele mniejsza.

Szafranowo, dnia 17 lipca 1913

Kochana Karolciu!

Dopiero we wtorek o godzinie 17-tej dojechałem do Szafranowa, całą drogę towarzyszył nam Leszek. W dzień w wagonie było jako tako, albo czytałem, albo gapiłem się w oknie; widoki nieszczególne. Przejeżdżałem przez Berezynę, gdzie Napoleon tylu ludzi utopił, przez Okę wszystkie te rzeki tak wyglądają jak łacha przy Pradze, nasza Wisła to potęga wobec rzek. Na stacjach jedzenie można dostać, ale postoje tak małe, że połowę zupy w talerzu trzeba zostawiać, gdyż pociąg odchodzi; pełno Kacapek z poziomkami, jagodami, grzybami, mleko gotowane po pięć kopiejek butelka, a począwszy od Samary ryby na arszyny, 20 kopiejek arszyn, świństwo nie do opisania, podobno słone, a smażone na mineralnym oleju, u nas maźnice smarują tym olejem; ci dranie Kacapy, moi współtowarzysze nażarli się tych ryb, porozrzucali ości, odpadki po wagonie, rąk nie umyli, dopiero gdy wychodziłem na dwór z wagonu, otwierałem drzwi ręce  śmierdziały mi rybą gdyż klamki, ławki, podłoga, wszystko było powalane. Miałem i trochę śmiechu w wagonie: w jednym przedziale naszego wagonu jechało dwóch urzędników z Kowla i całą drogę pili wódkę; otóż gdy zaś wyszli na peron, nas kilu Polaków poszliśmy do ich przedziału, wyszukaliśmy próżne (było ich 12 czterdziestek). Poustawialiśmy rzędem na półce i przylepiliśmy u góry napis „Kazionnaja winnaja ławka”, śmiechu z tego powodu była kupa. Byłem w niektórych miastach podczas postoju pociągu. Byłem w Smoleńsku, w Tule, w Penzie, Syzraniu, jechałem brzegiem Wołgi do Samary 30-ści wiorst. Wołga wielka rzeka, chodzą po niej małe okręty; szerokości ma kilka wiorst, ale na środku lasy rosną, odrzucić więc lasy, piaski, błota przy brzegach, to Wisła nasza o niewiele mniejsza.

A co dalej? Jak wyglądało sanatorium w Szafranowie, gdy do niego dojechał? Ba! Najgorsza ta niepewność! Ale o tym już wkrótce.

Wiśnie pewnie już dojrzały…

Za oknem zima, choć bez śniegu, a w listach Antoleńka wiosna. Tym razem będzie o wiśniach. Czy wyobrażacie sobie, że wtedy Saska Kępa to nie była Warszawa? Mokotów też nie. To była wieś… Dowiedziałem się tego z określenia „W Mokotowie”…

Lipiec 1913
(…) Wiśnie w ogrodach pewnie już dojrzały? Wystaw sobie, ze tu funt jabłek albo wiśni kosztuje 30 kopiejek. Czy był u ciebie p. Chojnicki?Wiesz ten co do Dolińskich przychodził. Dziwnym zbiegiem okoliczności ja przyjechałem do sanatorium, on zaś wyjeżdżał. Odziedziczyłem po nim gazetę „2 grosze”. Prosiłem go żeby do ciebie wstąpił, gdy będzie na Kępie i opowiedział ci o tym pieskim kraju. Jak będziesz w Mokotowie nakiwaj tam wszystkim, za to, że mi choć pocztówki nie przyślą, matce, Heńce, Mańce i Jankowi. Jedna tylko Halcia pięknie się spisała i przysłała mi lirnika, a więcej nikt. A ty nie smuć się, za dużo nie pracuj, wysypiaj się dobrze, odżywiaj się dobrze, bo gdy zbrzydniesz gdy przyjadę, i schudniesz, to grzanie! Gdy ci nie starczy pieniędzy, to wiesz jak masz sobie poradzić… Słuchaj jak przyjadę „hetera” była namalowana na deseczce, słyszysz? Zapomniałem, który nr domu gdzie mieszka ciotka Jackowska, dowiedz się i napisz mi. No ty Skręcipitko do widzenia, pozdrów ode mnie wszystkich w Mokotowie, na Kępie i pisz, pamiętaj pisz, bo to cała moja rozrywka: idę na stację oczekuję pocztowego pociągu i czekam na list albo pocztówkę, a tak przykro wracać z pustymi rękami. Gorzej jak na kępie od Żydówki bez ryb. Janka czy jest grzeczna i czy się uczy, ciebie czy słucha, powiedz jej, że ja bym się na nią gniewał. Gdy będzie grzeczna to pójdę z nią do teatru gdy przyjadę. No dzwonią na obiad; trzymaj się wiatru

twój Antek.

Startujemy

No i stało się! Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznało mi stypendium artystyczne na 2013 rok na pracę nad monodramem. Tytuł „Listy do skręcipitki” został zaczerpnięty z fragmentu jednego z listów, które są kanwą tekstu monodramu. Dziś rozpoczynam nad nim pracę. Uwaga! Start! W punktach plan pracy wygląda tak:

  1. Przygotowanie scenariusza monodramu,
  2. Poznanie tła historycznego listów,
  3. Poznanie historii rodziny autora i adresatki,
  4. Analiza tekstów,
  5. Otwarte próby czytane z przyszłą publicznością,
  6. Próby sceniczne z wykorzystaniem metody Stanisławskiego,
  7. Wreszcie wystawienie spektaklu.

Moje zadania na styczeń to:

  1. Założenie bloga i rozpoczęcie przygotowań scenariusza monodramu,
  2. Poznanie tła historycznego listów,
  3. Poznanie historii rodziny autora i adresatki,
  4. Analiza tekstów.

Lipiec 1913

Moja Przekotuchno!
Niedobra jesteś: ja tu siedzę 11 dni i dopiero otrzymałem od Ciebie jeden list; pamiętaj żebyś się poprawiła, bo będzie kiepsko. Ja, zdaje mi się, pobędę tu tylko miesiąc i wrócę, tak że mi się zostanie koło dwudziestu dni wolnych w domu, ale na pewno jeszcze nie wiem. Dla rozrywki poproś Kazika, żeby choć raz na tydzień kupił bilet do letniego teatru. Oj jak ja się tu piekielnie nudzę! Wołałbym Rosji nie widzieć i urlop przepędzić w domu. Czuję się dosyć dobrze, tylko śpię nieszczególnie. A ty czy zdrowa jesteś? Janka?* Napisz mi coś o matce… (…) Koledzy moi mają tu dosyć rozrywki: grają po całych nocach w karty, urządzają konne wycieczki w góry i strzelają z floweru do wron i wróbli, ale mnie wszystko to jakoś nie pociąga, wolę czytać, śpiewać i bazgrać listy. Bez ciebie mi, szczeniaczku źle, sam nie myślałem, że taka pchla jak Ty, tak mi potrzebna jest, ale że tak jest to lepiej, sam się przekonałem, że bez cipuchny cienko by kogutek piał. Urządziliśmy tu jednego wieczora koncert w jadalni: jeden z Polaków grał na pianinie, a ja śpiewałem różne piosenki, doszło do tego żem zaśpiewał „Z dymem pożarów” i „Boże ojcze” oklasków kupa, myśleli Kacapi, że to pewno jakie miłosne piosenki i chwalili, że z takim „czuwstwem” śpiewam, później stoły poodsuwaliśmy i tańce; ja im grałem tradycyjnego (…) „Fausta” i „Niewozwratnoje wrenia”. Wszystkie kobiety podobne tu są do siebie (…), a walca tak tańczą, jak ja kiedyś pod kasztanami, pamiętasz?

Na razie pierwsze zadanie wykonane. Blog jest. A co dalej? Cierpliwości…

* Janka, czyli Janina z Adamskich Piekarska. Jedyna córka pary małżonków.